Kolorowo, wesoło, z wyrazami dźwiękonaśladowczymi, do śledzenia, ćwiczenia mowy i pamięci.
To nie są nowe książki, ale jak smakują, jak można się w nich zatracić, wiele razy, łącząc poszukiwania z liczeniem i nazywaniem wysmakowanych elementów ilustracji.
Jest cisza, a to oznacza jedno: spadł śnieg. Niedźwiedź Antoni skutecznie zaburza ciszę, "tubalnym głosem" ogłasza zbiórkę przyjaciół i wyścigi z górki na pazurki.
Ilustracje zdecydowanie przyciągnęły moją uwagę do tej książki, a kiedy zobaczyłam autorkę, tematykę i wydawcę, z przyjemnością wyciągnęłam po nią rękę w bibliotece.
To prosta gra karciana, która ćwiczy spostrzegawczość i refleks. Przypomina mi Dinofarmę, która jakiś czas temu gościła na naszym stole.
Pudle i frytki? Co to za tytuł? Poważnie nie brzmi, i nie zapowiada trudnych i ważnych spraw. A o takich jest. Choć o frytkach w sumie też.
„Księga umarłych” czyta się lekko, z lekkim zachwytem nawet, bo o niby o śmierci, ale tak naprawdę więcej o miłości, tęsknocie, codziennych prostych czynnościach, które wypełniają życie z bliskimi, napotykanych trudnościach, czułości wobec najbliższych. Ogromna miłość do babci, która z wyczuciem zadbała o wychowanie, troska o tatę, strach i poczucie bezsilności wobec chorej psychicznie, niezrównoważonej matki. Wspomnienia bliskich zmarłych, urywane strzępki z ich życia. Ale spojrzenie też na świat poza człowiekiem i miejsce na odchodzenie zwierząt w swoim życiu. To celebracja życia, relacji międzyludzkich, codzienności w konfrontacji ze śmiercią. Czasem też przerażająca pustka po utracie, bezsilność i wołanie o ratunek.