To moja trzecia niezwykle trudna i smutna lektura autorstwa Jeana Hatzfelda, bez lukru, przeniknięta bólem, szczerością i wspomnieniami najbardziej krytycznych momentów, prawdą o człowieku.
Autor rozmawia z mieszkańcami masakry 11 kwietnia do 14 maja 1994 roku, kiedy zginęło 5 na 6 znienawidzonych Tutsi. "Gdyby rzezi nie opóźniały grabieże i uczty, sprawcy osiągnęliby cel". Oba plemiona żyją nadal obok siebie, jak dawniej, tylko z nowymi doświadczeniami, ze świadomością, że jeśli masakra wydarzyła się raz, może mieć miejsce w każdym innym momencie i miejscu. Nie da się jej przeczytać na raz, zbyt dużo w niej emocji, bólu, strachu. Zbyt trudno to zrozumieć. "Ludobójstwo to nieludzki plan wymyślony przez ludzi, zbyt szalony i metodyczny, by móc go zrozumieć"
Trudno zrozumieć, że "ludzie odpowiedzialni za ludobójstwo w Rwandzie to profesorowie, politycy, dziennikarze, którzy wyjechali do Europy, by studiować historię Rewolucji Francuskiej i nauki humanistyczne. To ci, którzy podróżowali, których zapraszano na konferencje i którzy przyjmowali białych na kolacji w swych willach. Nie zabijali własnymi rękami, ale wysyłali ludzi, by wykonywali swoją pracę na wzgórzach". A ci szli odważnie, dziwili się: "To Tutsi, czemu jeszcze idą, zamiast leżeć martwi?, "Patrzcie na tych Tutsi, jak cuchną, trzeba ich zabić, trzeba się ich pozbyć, dzieci krzyczały: "To Tutsi, to karaluchy". Czuliśmy się upokorzeni strachem. "Oni przywykli patrzeć na nas jak na zwierzęta. I na nas polowali. Tak stali się zwierzętami".
Trudno wyobrazić sobie życie tak samotne, kiedy wcześniej wypełnione było rodzinnymi więziami. "Utraciliśmy naszych rodziców i rodziny. Nie mamy kogo słuchać, komu służyć, komu się zwierzyć, czy kogo poprosić o radę... To bardzo przykre żyć jako człowiek porzucony, takie życie to wielka gorycz". Choć zadziwiająco zdolne i gotowe do wybaczenia "Nie dlatego, by zanegować zło, które czynili, nie chcę też zdradzać Tutsi ani niczego upraszczać", ale żeby osiągnąć pokój ducha. Po tych scenach, kiedy "Hutu poderżnęli gardło swoim żonom Tusti i dzieciom, które były tylko w połowie Hutu", albo kiedy dzieci widziały jak "ścinali najpierw tatę, potem mamę", kiedy "zabijali małe dzieci czy bliskich sąsiadów, albo gdy było słychać jęli poranionych ludzi".
Życie przepełnione lękiem: "strach odbiera nam czas darowany przez szczęście". "Nie znam żadnego ocalałego, który mógłby stwierdzić, że czuje się w pełni bezpiecznie, że nigdy się nie boi". Jedni boją się wzgórz, inni napotkanych Hutu, jeszcze inni ciszy, bagien, uprawiania pól, snu, gróźb, panicznych wspomnień. Życie, które pragnie "sprawiedliwości dla ocalałych", "sprawiedliwości, która zrobi miejsce dla prawdy, by wyparował z niej strach"
Życie poranionych dzieci, nastolatków, kobiet, mężczyzn i starców. Znalezionych w dziczy, na plantacjach bananów, w opuszczonych lepiankach, na polach sorgo, na bagnach, w rowie. Życie sfrustrowane, zaburzone, zbuntowane, zalęknione, spanikowane, zrozpaczone,
"Nastolatki cierpią bardziej niż inni, nie mogąc zrozumieć. Nie mogą pogodzić się z tym, że interhamwe chcieli ich zgładzić ot tak, bez uprzednich pogróżek czy zatargów. Nastolatki beztrosko zbliżały się do wrót życia i nie pozwolono im wejść, grożąc maczetą... Dla wielu z nich życie stało się zbyt zagmatwane". (Interhamwe - znaczy "jedność", nazwa milicji złożonej z ekstremistów Hutu, powstałej z inicjatywy prezydenta Habyarimany. Szkoliła ich rwandyjska armia, czasem lokalnie francuscy żołnierze. Wyposażeni z maczety, pałki, dostarczane przez wojsko, administrację i notabli. Milicja ta, w liczbie kilkudziesięciu tysięcy aktywistów, werbowała i wydawała rozkazy zabójcom podczas masakry).
"Wszyscy mieli obowiązek zabijać. To była bardzo dobrze zorganizowana polityczna akcja".
Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy (fr. Dans le nu de la vie. Récits des marais rwandais)
Jean Hatzfeld, tł. Jacek Giszczak
wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011
liczba stron: 200


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz