Po spotkaniu z autorem tej książki Mirosławem Wlekłym nie mogliśmy się doczekać poznawania pełnej historii o Tonym Haliku. Niewiarygodne barwne przygody, o których wspominał autor znajdują tu swoje miejsce. Książkę czyta się doskonale. Kolorowe ilustracje i postać tak niesamowitego podróżnika tętnią energią i frajdą z życia.
Tony Halik to polski podróżnik, fotograf, filmowiec, reporter, który od dzieciństwa zaczytywał się w podróżniczych książkach, uczył się języków obcych i marzył, by zostać choć na chwilę Indianinem, by zamieszkać wśród Indian, poznać ich obyczaje. A trzeba przyznać, że wielu marzy, a tylko niektórym udaje się marzenia spełniać. Do tej drugiej grupy należał właśnie Toni, wydaje się, że nie było dla niego rzeczy niemożliwych, a kiedy pojawiały się kłopoty, szukał rozwiązania. Urodzony w Toruniu (jest tam jego muzeum), ożenił się z Francuską Pierrette Andree Courtin, zamieszkali razem w Argentynie, skąd niedaleko było do spełniania marzeń o życiu wśród Indian. I rzeczywiście ruszyli tam razem w pełną przygód podróż. Znał z wyobraźni i książek wyprawy w lasy Ameryki Łacińskiej, wyobrażał sobie życie dzikich plemion. Teraz ruszył z żoną żaglówką "Chico" w tropikalne lasy, rzekę Paranę na północ od Argentyny. Towarzyszyły im małpka Titi i kot Minuczo. Niestety rejs został przerwany, a bohaterowie musieli przesiąść na duży statek do Buenos Aires, a potem podróżować lądem, by dotrzeć do odległych plemion. Nikt nie wierzył w powodzenie ich wyprawy, takie rzeczy zdarzają się przecież tylko szczęściarzom. A Tony właśnie do nich należał! Doskonale radził sobie w nowych nieznanych warunkach, szybko zjednywał ludzi, z ciekawością odkrywał ich obyczaje, umiał upolować zwierzaka, żeby zjeść go razem z żoną. Nie mogło być inaczej, udało im się przebyć niebezpieczne lasy deszczowe, przeprawić przez terytorium Żawaów, zawitać u Karażów z wiosłem pokoju "paszportem do selwy", dogadać z nimi dziwną mieszkanką portugalskiego, pokazać że "ja być biały Indianin". A z czasem wziąć udział w olimpiadzie dźwigania lian w koszu, młócenia timbo w rzece, łapania piranii, bez korzystania z przywileju bycia białym, ale na równi z tubylcami. Jedno, co niepokoiło Karażów to to, że Toni "kradnie im twarze" aparatem fotograficznym:) Ale i do tego się przyzwyczaili.
Tony z żoną skradli serca plemienia swoim ciepłem, odwagą bycia wśród nich, pragnieniem spokojnego życia u ich boku. Wiele się uczyli od siebie, w końcu zostali przyjęci oficjalnie przez wodza, Karażowie pomalowali ich i wysmarowali specjalnymi barwami, by upodobnić ich do siebie i pokazać, że są tu mile widziani, że są jak oni. Niestety nadszedł też czas choroby na malarię, pożegnań i powrotu do Argentyny. Materiałów, fotografii młody reporter zgromadził aż nadto. "Do zobaczenia, przyjaciele!".
Książka podzielona jest na 18 rozdziałów. Czyta się jednym tchem. Język i wydarzenia są doskonale dobrane do percepcji młodego czytelnika. Ilustracje tętnią kolorami i radością bohaterów. Podróżnik udowadnia nie raz, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, że jest stworzony do odkrywania świata, z należnym szacunkiem przyrodzie i napotkanym ludziom. Bardzo polecam.
Przygoda dzika Toniego Halika
Mirosław Wlekły, il. Magdalena Kozieł-Nowak
wydawnictwo Agora, Warszawa 2021
liczba stron: 128
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz