Jeśli Mirosław Wlekły popełni jeszcze jedną książkę o Halikach, nie zawaham się jej przeczytać. Będzie to pewnie jeszcze lepsza przygoda, bo każdą kolejną czyta się lepiej, każda tętni energią bohaterów, dobrym humorem i ciekawością świata.
Sam rytmiczny tytuł zachęca do poznania przygód małżeństwa Halików. Dziewiętnaście rozdziałów mknie szybko i chciałoby się jeszcze. I wcale nie przeszkadza to, że przecież dialogów autor nie spisał na bieżąco podczas podróży bohaterów, ale tak świetnie sam je wymyśla, że aż miło. Najważniejsze momenty podróży przez obie Ameryki zachował, najciekawsze historie świetnie ujął w słowa, może trochę ubarwił, jak to zwykł też robić sam Tony Halik. Z każdym kolejnym spotkaniem z tym niezwykłym podróżnikiem lubię go więcej i mocniej. Jego odwagę do poznawania świata, moc przygód, ukochanie ludzi i miejsc, nie zrażanie się trudnościami, które napotyka na drodze, pomysłowość w ułatwianiu podróżowania (pralka w samochodzie z części baka). 180 tysięcy przebytych kilometrów to nie lada gratka, to trzeba kochać, trzeba mieć silne marzenie o pracy w Najważniejszej Telewizji Świata, żeby w taki sposób zdobywać najlepsze materiały i wykazywać swój talent do robienia zdjęć i nakręcania filmów.
W tej wyprawie wiele momentów jest zwariowanych, od samego pomysłu zaczynając, kiedy ot tak, Halik wypowiada słowa o ochłodzeniu się na Alasce, żeby zapomnieć o południowoamerykańskim upale. A potem zaczyna planować wyjazd, udoskonalać dżipa, odwiedzać z żoną i psem Łolim nowe nieznane miejsca. Spotykać ludzi, zwierzęta, poznawać zwyczaje nowych plemion. Podróżować z czwartym uroczym pasażerem na gapę z rozczochraną kępką blond włosków.
Odwiedzają przytułek dla zwierząt w argentyńskim regionie Salta, Tony nagrywa tam krwiożerczą pumę, która sieje spustoszenie wśród pokrzywdzonych zwierząt. Pokonują różne drogi, przez góry i doliny, podlewają "żebrzące drzewo" na pustyni, jadą po torach nad przepaścią, przekraczają bezkresną selwę, rzeki bogate w złoto (ważna rozmowa z Pedro, który oszalał na punkcie złota). Cierpliwie rozmawiają z mieszkańcami wioski trzcinowej nad świętym jeziorem Titicaca w Boliwii, żeby przeprawić się na drugą stronę, pomimo tego, że "koka nie ma smaku". Piją chichę u ludu Hiwarów głośno mlaszcząc, a Tony zostaje wybrany na posłańca, który godzi dwa ludy ze sobą "udając czarodziejskie moce" przy leczeniu chorego. Pod osłoną nocy i deszczu odstraszają bandytów zabawkowymi pistoletami. Poznają pogromców rekinów. Tracą nadzieję na dalsze powodzenie wyprawy, kiedy zatrzymują się w Nowym Yorku i jednocześnie tam dostają największego kopniaka do dalszej drogi (zastrzyk pieniędzy, niespodziewana ciąża Pieret). I dotarcie do celu: śnieżnej mroźnej Alaski. "-Wracajmy już. - Pieret zadzwoniła zębami z zimna. - I to natychmiast - westchnął Toni".
Przebyli 182.624 kilometry drogi w 1536 dni, najwyższa zdobyta wysokość 5200 metrów. Trzykrotnie prasa uznała ich za zmarłych. Zużyli osiem kompletów opon. Temperatura wahała się od plus do minus 50 stopni Celsjusza. To nie byle jaka wyprawa. Wspaniali bohaterowie. Tętniące kolorami i energią ilustracje Magdaleny Kozieł-Nowak. Doskonale dobrane przygody i dostosowany do młodego odbiorcy język Mirosława Wlekłego.
Jadą Haliki przez Ameryki
Mirosław Wlekły, il. Magdalena Kozieł-Nowak
wydawnictwo Agora, Warszawa 2022
liczba stron: 160
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz