Spitsberegn- największa wyspa Norwegii, leży na półwyspie Svarbald na Morzu Arktycznym. Górzysta, pokryta lodowcami. Tu trafia młody wiekiem (37 lat) i duchem Harald Soleim w 1977 roku, w celu posmakowania życia trapera.
Planowany rok pobytu na Kapp Wijk zmienia się w czterdzieści. Wysoki odważny mężczyzna w sile wieku uczy się życia z tego, co serwuje mu natura, co znajdzie w wodzie, co upoluje czy zbierze na lądzie. Początki nie są łatwe. Upolowaną zwierzynę musi zgłaszać do urzędu. Nie lubi wymogów i obowiązujących biurowych zasad, i z wzajemnością gubernator, urzędnicy nie lubią kogoś, kto nagina zasady pod siebie i nie chce dostosować się do wymogów biurokracji, wygląda jak z innego świata i trochę nie przystaje do norm, jest uparty i potrafi to wyraźnie zademonstrować (żeby potem ze śmiechem mieć co wspominać). Z limitu przypada mu 25 reniferów, ale poluje na jednego - dwóch, tylko po to, żeby przeżyć. Do tego foki, gęsi, pardwy, lisy. Rok upływa mu spokojnie, według kolejno wykonywanych czynności: zastawiania pułapek, kontrolowania traperskich rewirów, oprawiania zwierzyny, suszenia mięsa, które woda wyrzuci na brzeg, zbierania jaj i puchu edredonów, goszczenia niezapowiedzianych gości, spotkań, rozmów z osobami, którym nadaje osobliwe przydomki (które dużo mówią o nich), konserwowania psiej uprzęży, pieczenia chleba, dźwigania, suszenia i rąbania drewna, wypływania na fiord, poznawania pobliskich terenów. Kiedy nadchodzą noce polarne, dobrze mu w samotności, swoim świecie myśli, książek i gier. Kiedy przychodzi lato, niby nie tęskni za ludźmi, a jednak chętnie żywo z nimi dyskutuje o sprawach najróżniejszych.
Sylwetka Haralda Soleima jest nietuzinkowa. Opowiada ją przyjaciel i powiernik, jeden z niewielu ludzi, którym Harald zaufał. Żyje tak, jak chciał, jest zupełnie wolny i nieograniczony. Wybrał daleką północ, zahartowany fizycznie, silny, odważny. Nie straszne mu wizyty niedźwiedzi, mróz, przeprawy po skutej ziemi lodem. Nie straszna mu starość i choroby, które przychodzą z wiekiem, i musi się poddać badaniom, operacjom, zwolnieniu tempa. Przeżył swoje. Jego przygód wystarczyłoby dla kilku osób. Spokojnie godzi się z perspektywą nadchodzącej śmierci. Ma swoje tajne sekrety na uśmierzanie bólu i opóźnianie postępujących chorób.
Książkę czyta się z dużą przyjemnością. Kolejne historie budzą podziw, wywołują uśmiech, odkrywają przed czytelnikiem niestrudzonego i zaprawionego w boju o życie Haralda. Nie mam wątpliwości, że życie na dalekiej Północy jest przeznaczone właśnie dla takich ludzi: silnych duchem i ciałem, nieugiętych, zapobiegliwych, nieustraszonych, z dużym dystansem do życia, dobrze znoszących ciszę i pustkę, majestatyczne ale i "brutalne siły przyrody", mroźne wiatry. Tych, którzy nie lubią, kiedy życie składa się z samych obowiązków i oczekiwań względem innych. I którzy wiedzą, że na cienkie najlepsze poranne kanapki z majonezem na jednego ogórka przypada sześć pomidorów:) A kobiety zużywają więcej papieru toaletowego niż mężczyźni, i nie wiadomo dlaczego robią więcej zamieszania przy jedzeniu, byciu w domu:)
Harald. Czterdzieści lat na SpitsbergenieBirger Amundsen, przekład Karolina Drozdowska
wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021
liczba stron: 280
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz