10.08.2019

Indiański fun


Latem wypełnieni jesteśmy słońcem, lodami i arbuzami, kąpielami w jeziorach, jazdą rowerem i hulajnogą, rzucaniem frisbee. Dla odmiany i z okazji większego składu osobowego urządziliśmy niecodzienną zabawę w stylu lekko indiańskim. Trzeba przyznać, że nowy temat, przygotowania i praca nad niezbędnymi elementami zabawy wciągnęła wszystkich na długie godziny i wyssała nadmiar niespożytej energii. 

1. Najpierw przygotowaliśmy opaski na głowy i ręce, wycięte z zużytych koszulek. Chłopcy zdobili je mazakami do tkanin, tworząc wzory i wypisując przybrane "indiańskie" imiona (wymyślanie ich to czysta przyjemność: Wielki Piorun, Jastrzębie Oko, Szybka Pantera, Czarna Chmura, Mały Bizon, Rwący Potok, Świszcząca Strzała). Potem malowali sobie ręce i twarze.

2. Rysowaliśmy i zdobiliśmy tekturowe jaszczurki. Doczepialiśmy im sznurki, a potem w lesie ganialiśmy za nimi. Jaszczurki zyskały drugie życie w zabawach z kotem:)


3. Na wiele godzin pochłonęło nas zbieranie gałęzi, wyprawy po lesie w celu szukania długich prostych patyków do budowania szałasu. Przy okazji chłopcy ćwiczyli odwagę, skradanie się i ciche bezszelestne stąpanie po leśnych ścieżkach, wypatrywanie obiektów, strzelanie z łuku, współpracę, utrzymywanie równowagi i chodzenie po zwalonych drzewach  (ja - wódz w tym czasie zbierałam też pióra, by za większe osiągnięcia nagradzać ich nimi, byli mega dumni, kiedy je otrzymywali).




4. Dużo pracy, ale i niekłamanej satysfakcji, wymagało od dzieci struganie patyków nożykami, wymyślanie wzorów, żeby każda przygotowana dzida była wyjątkowa. Jeden koniec był zaostrzony, na drugim mocowaliśmy zabrane z domu sznurki i wstążki. Dzidy posłużyły do rzutów na odległość, na wyprawy leśne w celu obrony wodza, do skradania się w wodzie i "polowań na ryby". 


5. Mali Indianie muszą coś skromnego przekąsić w międzyczasie, potrzebny jest do tego solidny pieniek, który trzeba przytaszczyć z lasu, schować się w tipi/szałasie, przy zbudowanym z patyków i szyszek ognisku, albo zjeść na stojąco. Dobrze, gdy jest to skrawek bizona, jelenia czy psa:) ewentualnie kawałek kury, orzechy, kukurydza, maliny, chleb.


6. Na powitanie podnosiliśmy rękę i mówiliśmy "łingapo" albo "hough", a żeby porozumiewać się z większej odległości wydawaliśmy dzikie okrzyki, które zależały od inwencji twórczej dzieci (bardzo to urocze).

7. Obrzucanie się znalezionymi szyszkami i skradanie za krzewami, turlanie w piasku, berki (w kucanego, z opaską z tyłu spodni jako ogonem bizona) należały do szybkich pełnych adrenaliny i emocji przeżyć. 


Nikt nie przyniósł kleszcza. A wrażenia i wczuwanie się w role było mega pozytywne, czego i Wam życzę. Miłych wakacyjnych zabaw i jak najlepszego czasu dla każdego z Was:)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...