13.02.2018

Andaluzja otlaveź*


To wyprawa pod znakiem doskonałego nastroju i hiszpańskich przysmaków. Nie była idealna (lot opóźniony prawie całą dobę, bolesna kontuzja kolana kolegi, poszukiwanie suchych spodni dla dziecka przy temperaturze 3 stopni i mroźnym górskim wietrze), ale to właśnie trudności sprawiają, że bardziej docenia się sytuacje, kiedy wychodzi się na prostą:) Oglądając zdjęcia, koniecznie klikajcie w odwołania do filmików, zdecydowanie dodają uroku:)

Przypominaliśmy sobie styl mudejar w sewillskim pałacu królewskim - Alcazabie z XI wieku, no, trochę też ganialiśmy się po zielonych labiryntach:)

Oglądaliśmy panoramę miasta wieczorem, z dachu hotelowego (nie naszego:).

Podziwialiśmy wnętrza 3 największej budowli gotyckiej na świecie - katedry Santa Maria de la Sede, z grobowcem Krzysztofa Kolumba, pomarańczarnią, krucyfiksem artysty Juana Martineza Montaneza, zwanego hiszpańskim Michałem Aniołem. Obejrzeliśmy wspaniałe wnętrza kilku kościołów, poznając zwyczaje związane z Santa Semana i innymi procesjami (1, 2).


Wspinaliśmy się na słynną dzwonnicę - Giraldę z XII wieku, na którą prowadzą pochylnie (żeby dawniej muezin mógł wjeżdżać na nią konno), wyszukiwaliśmy charakterystycznych miejsc w panoramie miasta.


Smakowaliśmy regionalne przystawki, sałatki, churrosy, krokieciki, wariacje szpinakowe, słodziutkie palmiraski, itd.

Biegaliśmy po Metropos Parasol, czyli Las Setas, dziwacznej współczesnej konstrukcji przypominającej sześć połączonych ze sobą grzybów.


Spacerowaliśmy po zielonych płucach miasta - Park Marii Luizy, i po Plaza de America. Pływaliśmy łódkami przed dekoracyjnymi pawilonami wystawowymi na Plaza Espana:)


Jak upojeni, z wielkim uśmiechem podziwialiśmy opustoszałe El Rocio w stylu dziki zachód. Miasteczko zapełnia się raz do roku w połowie maja. Milion ludzi przybywa (konno, bryczkami, z osiołkami, przy dźwiękach gitar i rytmach flamenco, popijając rebujito) na huczne świętowanie w sanktuarium Paloma Blanca i szalone przeskakiwanie ogrodzenia (1, 2). Teraz dostojnie kroczyły konie, szczekały psy, brodziły w wodzie  flamingi (1), kormorany i in. gatunki ptaków.






Pierwszy raz w życiu byliśmy na lagunie, z zimującym tu ptactwem:)

Moczyliśmy stopy w zimnym morzu, podziwiając wyrzucone na brzeg rozgwiazdy (1, 2) i nie zidentyfikowane przez nas inne morskie dziwactwa.


Wąchaliśmy kwiaty migdałowców.

Krętymi drogami pojechaliśmy w góry Sierra Nevada do Alpujarras, ciesząc oczy wzniosłymi pasmami, odległym śniegiem, mroźnym powietrzem, promieniami słońca. Tu wyszła niespodziewanie największa frajda dla dzieci- skakanie po dachach pueblos blancos (nie powtarzajcie tego, tak nie wolno:) To domy wkomponowane w skały, zbudowane przez Arabów, którzy uciekali podbijani przez Kastylijczyków w XV wieku.




*otlaweź to po hiszpańsku jeszcze raz w wykonaniu mojego syna:), uwielbiam kiedy próbuje używać obcych słów,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...