"Szantal źle zabili. Pocięli głowę, szyję i ciało. Myśleli, że wystarczy. Ropiejące rany cuchnęły. Bez skargi szeptała słowa pożegnania. Przeżyła. Dziś cierpi na wiele dolegliwości, ale urodziła jeszcze dziesięcioro dzieci".
Od okrutnego ludobójstwa Tutsi w Rwandzie minęło ponad 20 lat. Jean Hatzfeld publikuje czwartą książkę poświęconą tym tragicznym wydarzeniom. Z Englebertem jako główną postacią, która gdzieś pomiędzy wspomina masakryczne dni, podczas których udało mu się uniknąć cięcia maczetami.
Englebert jest potomkiem ostatniego króla Rwandy, wykształcony, pozytywnie nastawiony do życia, trochę z duszą filozofa, zaczepia ludzi do rozmowy podczas codziennych spacerów. W 1994 roku stracił całą rodzinę i niemal wszystkich znajomych. Został sam. Od tamtej pory nie gardzi urugwą, dżinem, whisky. W skrzyni w domu trzyma żółty i różowy krawat, czyste kartki papieru, a do poduszki czyta "Iliadę" Homera. Czas się go nie ima. Choroby też. Popularność w miasteczku nie spada. Lubi ludzi, rozmowy z nimi, prawdę. Żonglerkę słowną, żarty. Tych, którzy są przeciw niemu, ignoruje. O 5.30 każdego dnia budzi się i wychodzi na ulicę "w poszukiwaniu wschodzącego słońca", żeby wspomnienia nie prześladowały, żeby odgonić pesymistyczne myśli. Po prostu, chodzenie dobrze mu robi, nie męczy, a przy okazji pozwala spotkać ludzi, porozmawiać z nimi. Prowokując nic nie ryzykuje, czym jest takie ryzyko w porównaniu do maczet, których udało mu się uniknąć? Inteligentny, zaciekawia swoimi tekstami, rozbawia. "Mafu-mafu"- w gorącej wodzie kąpany, mówi samo za siebie. Bo czasem zdarzy mu się powiedzieć za dużo, rozdrażnić. Pomimo całej swojej miłości do ludzi i traktowania ich wszystkich równo. Czasem się pogniewa, wyzwie, pogrozi i za chwilę zacznie się śmiać. Niczym wirtuoz słowa umie opowiadać o masakrach, które przeżył, o własnej rodzinie z pełną godnością. W 2003 roku, gdy miał już wszystkiego dość, dołączył do domu sierot Marie-Louise Kagoire. Nie mógł przecież żyć dziko, bez rodziny, bez bliskich. Musiał znaleźć kogoś, przy kim zanika samotność i wracają siły.
Hutu przybyli hucznie z maczetami i pałkami do Nyamaty. Od godziny 8 do 15 każdego dnia przez miesiąc regularnie zabijali. Po południu jedli i pili, by następnego dnia znowu zabijać. Tutsi uciekali w busz, na bagna. Robili sobie kryjówki. Hutu odkrywali ich i cięli ostrym żelazem. Nie jednym ciosem. Przycinali powoli, po kawałku. W "każdej chwili czekaliśmy na śmierć". Nawet dzikie zwierzęta nie chciały na to patrzeć, uciekły.
"Dlaczego Bóg mnie wybrał i ocalił od śmierci, chociaż ja sam byłem pewien, że umrę? Jednak odtąd dziękuję Bogu co rano. Za co, nie wiem... Wystrzegam się pesymizmu... Nie czuję się zhańbiony egzystencją... Jestem księciem, to całkiem nieźle, prawda?"
Przejmujące świadectwa ocalałych, wysublimowana dawka humoru i pytanie – jak żyć po czasach
ludobójstwa? Jak poradzić sobie z samotnością, wspomnieniami. Po co pracować? Zastąpić tych, którzy zginęli?
W 1962 roku ogłoszono niepodległość Rwandy. W 1994 rozpoczęło się ludobójstwo, które trwało około 100 dni. Na bagnach i w lasach od maczet zginęło około 50 tysięcy Tutsi.
Englebert z rwandyjskich wzgórz
tytuł oryginału: Englebert des collines
Jean Hatzfeld
wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015
liczba stron: 104
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz