Pewnych procesów nie da się uniknąć. Autor, choć nic nie sugeruje, to relacje i historie, które przytacza, pokazują kolejne smutne obrazy lokalnej Polski, sytuacje ludzi z małych miast, które nie mają szans na rozwój, problemy gospodarcze i społeczne, które nie napawają optymizmem. Niech będzie wskazówką dla ludzi młodych, którzy jeszcze mogą chwycić byka za rogi, uciec i zostawić w tyle lokalny patriotyzm, uformować swoje życie i zadecydować, gdzie czują się lepiej. To historia o dużej części naszego społeczeństwa.
"Za młodu wszystko się od życia dostaje. A potem wszystko po kolei traci: pracę, rodzinę, znajomych.
Jak człowiek jest stary, to jest inne czekanie. Że ktoś odwiedzi. Zadzwoni.
Że ktoś pamięta po prostu że się jest".
To książka o miastach, w których dawniej prężnie działały fabryki (Frotex w Prudniku, Bielbaw w Bielawach), skupiały ludzi, dawały pracę i pieniądze, zaplecze socjalne, zapewniały przedszkola, a szkoły przyuczały do zawodu.
O miastach, w których nie ma ludzi młodych, bo wyjechali do większych w poszukiwaniu lepszej lub jakiejkolwiek pracy. I o tych, którzy jednak zdecydowali się wrócić z zagranicy, czy z innego miasta do rodzinnej miejscowości. Zdobyli wykształcenie i doświadczenie w pracy, kupili kawałek ziemi lub mieszkanie i próbują się odnaleźć w swoim mieście. Miasteczkach, w których trudno o pracę bez koneksji, budżetówka staje się marzeniem, a dochody na lewo czy przemyt (przykład mieszkańców Braniewa) stają się najbardziej udaną wersją życia. Brakuje mieszkań, albo są tak drogie (Giżycku ceny dla Warszawiaków), że z minimalnej pensji nie stać na nie młodych (choć przypadek mieszkań spółdzielczych buduje i pokazuje optymistyczną stronę). Dostęp do usług publicznych ochrony zdrowia czy kultury potęguje frustrację. Zamykane są oddziały lub całe "niedochodowe" szpitale. A dojechać można wynajętym samochodem, na który nie każdego chorego starca oderwanego od rodziny stać.
O miastach, w których wieczorami nie ma na ulicach ludzi, nic się nie dzieje, które nie potrafią/nie mogą/nie chcą przyciągać. Umierają razem ze starzejącym się pokoleniem. W których drzewa zostają wycięte (Krasnystaw, Kętrzyn), a starówki wybetonowane, bo na to zostały rozpisane projekty i dofinansowania unijne. Włodarze nie myślą o lepszym życiu mieszkańców, nie starają się przyciągać młodych, nie inwestują w lokalne interesy, firmy. Nie wykorzystują ich potencjału albo dawno go utraciły nieumiejętnym zarządzaniem i brakiem zainteresowania przez centralne zarządzanie.
"W latach 2011-14 tylko w miastach wojewódzkich wydano pozwolenia na wycięcie 800 tysięcy drzew"! To powierzchnia około 2,6 tysiąca hektarów, w przeliczeniu jest to obszar 34 Łazienek Królewskich w Warszawie albo połowa ścisłego rezerwatu Białowieskiego Parku Narodowego.
O miastach uroczych, ale zanieczyszczonych, bo w piecach pali się to, co jest pod ręką (Pisz, Pszczyna, Nowa Ruda), a przez centrum prowadzi droga główna (Grajewo, gdzie w dzień powszedni przejeżdża od 9-11 tysięcy pojazdów, a hałas dobowy przekracza dopuszczalne normy o pięć decybeli).
Miastach, w których brakuje tolerancji dla innych, przybyszów, obcokrajowców, akty agresji kierowane nie tylko wobec dorosłych, ale i dzieci z mniejszości. Rasistowskie ataki (Olecko, Ełk, Krasnystaw) powodują strach i ucieczkę do większych metropolii. A czasami wystarczy się poznać, porozmawiać (pomysły performerki Anny Dąbrowskiej na rozmowy przy stole na rynku miasta Przemyśl)
Marek Szymaniak
wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021
liczba stron: 256
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz